O rodzinnych mitach, skryptach i przekonaniach oraz wpływie przodków na życie kolejnych pokoleń z psychoterapeutką pracującą w nurcie Gestalt, Dagmarą Danielczyk – Słomian, rozmawia Monika Janiszewska.
– Na wzór ojca podchodzimy z rezerwą do nowych znajomości, niczym prababka interesuje nas „co ludzie powiedzą” i podobnie do jednej z ciotek nie znosimy bylejakości. Czy można zaryzykować tezę, że naszym życiem rządzą schematy pokoleniowe?
Można tak powiedzieć, choć nie uogólniałabym tego na „wszystkich” i „zawsze”. Prawdą jest natomiast, że dostajemy w spadku cały bagaż przekazów czy skryptów od swojej rodziny. Ten bagaż wypełniają po brzegi najróżniejsze mądrości, sytuacje, przekonania etc. Ważne dla nas osoby włożyły do niego jakiś kawałek siebie – najważniejszy przekaz, głęboko zakorzenioną prawdę. Idziemy często przez życie, mając te przekonania gdzieś z tyłu głowy. Tu coś podszepną, tam coś odradzą. A my nie wiemy nawet czy są one nasze, czy może pochodzą od kogoś innego. Nie zastanawiamy się czy zgadzamy się z danym twierdzeniem, czy jest ono zgodne z naszą wizją siebie, świata lub bliskich. Przyjmujemy je po prostu za coś stałego, za pewnik. Nie analizujemy głębszego znaczenia tych zdań ani ich konsekwencji.
– W jaki sposób odbywa się taki proces dziedziczenia?
Chłoniemy przekazy poprzez codzienność, zwykłe życie w rodzinie – rozmowy, żarty, opowieści o sąsiadach. To są teksty, które słyszeliśmy wiele razy. Zwykle nienachalne, rzucane mimochodem, w jakimś komentarzu. Podam przykład. Córka wraca ze szkoły i opowiada mamie, że koleżanka nie pożyczyła jej kredki. Jest lekko rozżalona. Mama odpowiada: „Nie martw się. Kupię ci takie kredki, bo widzisz, trzeba zawsze liczyć na siebie.” I już mamy przekaz. Jeśli dziewczynka usłyszy go kilka czy też kilkanaście razy w różnych sytuacjach, zacznie uważać za oczywistą prawdę. Liczyć na siebie, niby nie ma w tym nic złego. Jednak może się on okazać bardzo ograniczający i zabrać gotowość polegania na innych, zawierania bliskich relacji itd.
– Do ilu pokoleń wstecz sięga rodzinna scheda, która na nas oddziałuje? Czy możne w ogóle mówić o jakiejkolwiek sztywnej granicy?
Ja nie znam takich granic. Jeśli nasza mama ma przekonanie o tym, że „świat jest niebezpieczny i zaraz stanie się coś złego, a jeśli się jeszcze nic złego nie przydarzyło, to tylko przez przypadek”, bardzo możliwe, że miała też je babka, prababka i może jeszcze dalej. Niestety istnieje też niebezpieczeństwo, że będzie miała i nasza córka. To, jak daleko sięgają takie skrypty, zależy od doświadczeń danej rodziny, od poziomu świadomości, pracy nad sobą. Czasem spotykam się ze zjawiskiem odwrócenia. Kiedy orientujemy się, że pewien skrypt wpłynął negatywnie na nasze życie, staramy się postępować dokładnie odwrotnie. I tu często wpadamy w pułapkę usztywniania się w „niby-nowym” zachowaniu, które de facto jest tylko odbiciem przekazu rodzinnego. Opiszę to na przykładzie. Kasia była wychowywana zgodnie ze starym, dobrze wszystkim znanym przysłowiem „nie chwal dnia przed zachodem słońca”. To oznaczało dla jej mamy, że swojego dziecka nie wolno za nic pochwalić, należy natomiast wymagać i karcić. Kasia doświadczała wielu nieprzyjemnych emocji z tym związanych, i gdy dorosła, postanowiła, że swoje dziecko będzie wychowywać inaczej. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby chwaliła adekwatnie i rozsądnie. Kasia jako mama była natomiast nadmiernie chwaląca. Robiła to w sposób absolutnie nieadekwatny i niezgodny z realnością. To miało negatywny wpływ na poczucie własnej wartości u jej dzieci.
– Byłoby idealnie, gdyby waliza rodzinnych doświadczeń zawierała same mądrości, dodające energii, inspiracji i siły. Często jednak tak nie jest. Proszę podać przykład rodzinnego bagażu, który może wpływać destrukcyjnie na zachowania i wybory kolejnych pokoleń.
Wyobraźmy sobie, że przychodzimy na świat w rodzinie, w której rodzice się rozwiedli. Ojciec odszedł do innej kobiety, zostawił żonę z dziećmi, nie płacił alimentów. Kobieta nie poradziła sobie emocjonalnie z tą sytuacją. „Wyhodowała” w sobie jedynie nienawiść do mężczyzn. Przekaz dla córek będzie następujący: „mężczyźni są źli, nie można na nich liczyć.” Z dużym prawdopodobieństwem dorosła już córka będzie samotną kobietą albo znajdzie mężczyznę, który zachowa się podobnie, jak jej ojciec. Nieświadomie odtworzy skrypt. Natomiast przekaz dla syna będzie tego rodzaju: „nie można na ciebie liczyć, jesteś nieodpowiedzialnym lekkoduchem, jak wszyscy mężczyźni.” W dorosłym życiu taki mężczyzna ma małe szanse na stały i satysfakcjonujący związek z kobietą.
– Zakładam, że losy i przekonania przodków sterują nami poza naszą świadomością.
Niestety tak. Mówię niestety, gdyż z tego właśnie powodu tak trudno je zmieniać. Bardzo często krytykujemy codzienne rytuały, zwyczaje i powiedzonka naszych rodziców. Szczególnie te, które nas denerwują. Obiecujemy sobie, że w dorosłym życiu będziemy zachowywać się zupełnie inaczej. A potem przychodzi to dorosłe życie i pokazuje nam, jak bardzo jesteśmy zakorzenieni w rodzinnych przekazach, wartościach czy mitach. Łapiemy się na powtarzaniu tekstów skądś nam dobrze znanych lub na postępowaniu, którego świadkami byliśmy w dzieciństwie.
– Co sprawia, że jesteśmy tak głęboko zakorzenieni w rodzinnych przekazach? Może chodzi o to, że nie bardzo wiemy, jak mielibyśmy patrzeć na świat „inaczej”? Skoro dziadek i ojciec odpowiadał za domowy budżet, to i mi jest tak wygodniej. Jeśli rodzice nie potrafili dojść do porozumienia za pomocą racjonalnych argumentów, tylko jedno odpuszczało dla świętego spokoju, to może tak jest najlepiej.
Tak. To jedyne co dobrze znamy, a zatem czujemy się w tym pewnie. Nie mamy innych wzorców. Nie zawsze wiemy, jak można inaczej. Często też nie czujemy potrzeby zmiany. Skoro tak było u mnie w domu i było dobrze, po co to zmieniać? Boimy się nowego, nieznanego. Często, gdy zaczynamy dokonywać już nawet jakichś zmian, rodzina zaczyna silniej na nas oddziaływać, tak jakby chciała „przywołać nas do porządku”. Jeśli matka wychowująca swoje dzieci w bardzo stereotypowej, patriarchalnej rodzinie zobaczy, że dorosła córka zamiast gotowania obiadu dla męża i prasowania koszul wybiera spotkanie z koleżankami, prawdopodobnie wyrazi swoje niezadowolenie, pouczy córkę. Dlatego wyłamać się wcale nie jest łatwo.
– Co zatem możemy zrobić, by odciąć się od obciążającego nas balastu w postaci mitów, zakorzenionych praw i tematów tabu? Czy bez pomocy specjalisty, na przykład psychoterapeuty, jesteśmy w stanie zapanować nad wtłoczonymi schematami?
Można pracować nad sobą, starać się uświadamiać sobie takie przekazy. Czasem pomaga rozmowa z rodzeństwem, wymienienie się wspomnieniami. Można poczytać książki w tej tematyce i spróbować odnaleźć swoje skrypty. Niemniej jednak nie jest to łatwe zadanie. Wymaga od nas dużej samoświadomości i zdolności do autorefleksji. Poza tym samo uświadomienie nie wystarczy. Jest jednak ono warunkiem koniecznym do rozpoczęcia zmiany.
– A jeśli już trafia do Pani gabinetu klient noszący w sobie taką trudną schedę, na czym polega proces terapeutyczny?
Zwykle nikt nie trafia z tak rozpoznanym problemem. Do skryptu docieramy dopiero w toku terapii. Klient najczęściej przychodzi do gabinetu z jakimś objawem, z cierpieniem: „nie układa mi się w związku”, „mam depresję”, „czuję się samotna”, „cierpię na bezsenność” itp. W terapii ważne jest, aby zrozumieć genezę danej sytuacji. Dlaczego dana osoba nie potrafi utrzymać związku, zachowuje się w taki sposób, aby każdy mężczyzna odszedł. Wtedy czasem dochodzimy do skryptów i przekonań rodzinnych, które przykładowo mogą mówić, że „mężczyźni są niepotrzebni”, „trzeba sobie radzić samemu”, „facet tylko cię wykorzysta i zostawi”. I tu dopiero zaczyna się praca nad skryptem. Praca, która polega na uświadomieniu sobie czy to jest moje przekonanie, czy ja się z tym zgadzam i na przeżyciu wszystkich emocji z tym związanych.
– Czy istnieją jakieś przekazy, które są szczególnie często powtarzane?
Myślę, że dałoby się wyłonić takie, które się często powtarzają, choć nie robiłam nigdy statystyk. W swojej pracy często spotykam się z przekonaniami ogólnymi o świecie typu: „świat jest zły i niebezpieczny”, „życie jest ciężkie i pełne cierpienia”, „trzeba się bardzo starać, żeby coś osiągnąć.” Stosunkowo często powtarzają się przekonania o płci przeciwnej np.: „mężczyźni/kobiety ranią”, „facet tylko wykorzysta i zostawi”, „kobietom zależy tylko na pieniądzach” lub o ludziach w ujęciu generalnym: „nie wolno ufać nikomu”, „tylko na rodzinie możesz polegać”. Czasem są to teksty mówiące wprost o osobie: „jesteś od uszczęśliwiania innych”, „będziesz nieszczęśliwy”, „nie uda ci się nic”. Zdarzają się też zakazy: „nie czuj”, „nie potrzebuj nic” czy też najsilniejszy z nich – „nie żyj”. Właśnie zdaję sobie sprawę, że trudno mi znaleźć pozytywne, budujące przekazy, które byłyby popularne. Zwykle są to niestety przekazy utrudniające życie.
– W jakiej sytuacji warto przyjrzeć się rodzinnym przekazom? Kiedy nam się nie układa? Kiedy sami stajemy się rodzicami i nie chcemy powielić błędów naszych przodków?
Jeśli dojdziemy do wniosku, że dany skrypt czy przekaz istotnie ogranicza nasze życie czy rozwój osobisty, albo utrudnia nam poczucie szczęścia, to znak, że warto mu się przyjrzeć. Gdy przychodzą na świat nasze dzieci, to również dobry moment, choć z doświadczenia wiem, że niewielu rodziców się na to decyduje. Najczęściej nakłania nas do tego własne cierpienie. Osobiście jestem zdania, że zawsze warto pracować nad sobą i rozwijać się, bo przynosi to korzyść dla nas samych, jak i dla naszych bliskich. Drogą do samorozwoju może być terapia, ale także medytacja czy autorefleksja.
Artykuł opublikowany http://www.bycseniorem.pl/Zakorzeniony_balast_-_z_pokolenia_na_pokolenie._14_n1307